Czwartek- pierwszy pełny dzień w Lizbonie. Mógłbym ochrzcić go dniem piechura, gdyż przeszliśmy z Michałem Lizbonę wzdłuż i w szerz. Naszym pierwszym celem stał się nasz uniwersytet UTL Instituto Superior Tecinco.
Mając bramę główną już w zasięgu wzroku, aby do niej dotrzeć musieliśmy jeszcze pokonać około 800 metrów pod górę w piekącym Słońcu. Co wydłuża dotarcie pieszo do uniwersytetu z około 10 minut do kilkunastu. Tak będzie wyglądała nasza codzienna mordercza wędrówka na wydział.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy na Rua de Dona Estefania do mojego niedoszłego mieszkania. Remont w budynku tuż obok, hałas, pył już na wejściu odstraszały. Jedyną rzeczą, która mnie tam trzymała byli wspaniali ludzie i świetna atmosfera jaką tworzyli - jak mała rodzina. Od Basi - niekończącego się potoku słów, dowiedzieliśmy się, że w tym właśnie mieszkaniu mieszkała Ola, Natalia, pani Grażyna z dziekanatu oraz Weronika - siostra Oli. Poczułem się wtedy jakbyśmy rzeczywiście kroczyli ich śladami. Na ścianie w kuchni wisiała jeszcze kartka z podziękowaniami Weroniki za miłą gościnę. W tym właśnie miejscu wszystkie robiły przez siedem godzin pierogi!
Ulice Lizbony zachwycają swoistym urokiem - wręcz niespotykanym nigdzie indziej. Olbrzymie wrażenie sprawa również ukształtowanie terenu miasta. Poboczne ulice dochodzą do głównych pod najróżniejszymi nachyleniami - każda innym. Idąc niewinnie ulicą, spoglądając na lewo, prawo:
Niespodziewanie człowiek uświadamia sobie, że jest kilkanaście metrów nad ziemią i tuż pod stopami wije się inna ulica.
Ten oto moniument ochrzciłem Biały Domem, dopóki nie dowiedziałem się co to tak naprawdę jest.. :)
Mając bramę główną już w zasięgu wzroku, aby do niej dotrzeć musieliśmy jeszcze pokonać około 800 metrów pod górę w piekącym Słońcu. Co wydłuża dotarcie pieszo do uniwersytetu z około 10 minut do kilkunastu. Tak będzie wyglądała nasza codzienna mordercza wędrówka na wydział.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy na Rua de Dona Estefania do mojego niedoszłego mieszkania. Remont w budynku tuż obok, hałas, pył już na wejściu odstraszały. Jedyną rzeczą, która mnie tam trzymała byli wspaniali ludzie i świetna atmosfera jaką tworzyli - jak mała rodzina. Od Basi - niekończącego się potoku słów, dowiedzieliśmy się, że w tym właśnie mieszkaniu mieszkała Ola, Natalia, pani Grażyna z dziekanatu oraz Weronika - siostra Oli. Poczułem się wtedy jakbyśmy rzeczywiście kroczyli ich śladami. Na ścianie w kuchni wisiała jeszcze kartka z podziękowaniami Weroniki za miłą gościnę. W tym właśnie miejscu wszystkie robiły przez siedem godzin pierogi!
Ulice Lizbony zachwycają swoistym urokiem - wręcz niespotykanym nigdzie indziej. Olbrzymie wrażenie sprawa również ukształtowanie terenu miasta. Poboczne ulice dochodzą do głównych pod najróżniejszymi nachyleniami - każda innym. Idąc niewinnie ulicą, spoglądając na lewo, prawo:
Niespodziewanie człowiek uświadamia sobie, że jest kilkanaście metrów nad ziemią i tuż pod stopami wije się inna ulica.
Po południu udaliśmy się na pieszą wędrówkę na południowy zachód - do starego miasta.
Kościół w środku cały ze skały -pusty, żadnych ozdób, kolorów, rzeźb.
Widok na zatokę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz